Nóż.
Takie proste i ostre zarazem słowo. Pomijając zastosowania kuchenne w społeczeństwie
generuje najczęściej negatywne reakcje. Należy sobie zatem zadać pytanie: "Dlaczego?"
Zapewne dlatego, że przeciętnemu Kowalskiemu nóż w kieszeni kojarzy się z osiedlowym
chuliganem, względnie degeneratem, który po chwilowym wyjściu zza krat prawdopodobnie
niedługo znów tam trafi. Jednakże każdy z nas powinien zdać sobie sprawę z faktu,
iż nóż to jedno z pierwszych narzędzi, jakie wynalazł człowiek myślący. Otóż właśnie:
narzędzi. I tak właśnie powinniśmy je obecnie postrzegać. Narzędzia, którym możemy
sobie przygotować śniadanie, otworzyć nadgorliwie przez kogoś zapakowaną paczkę,
czy zastrugać synowi strzałę do dopiero co wyciętego z leszczyny łuku. Osobiście
postrzegam nóż jako narzędzie z duszą. Być może śmiesznie zabrzmiało, ale czy
- dajmy na to - markowe pióro, którego cena ledwie mieści się w tysiącu złotych,
nie posiada duszy? Świeżo zakupione - nie. Dopiero właściciel jest w stanie tchnąć
w niego ducha czyniąc zapiski z przeżytych chwil, czy też podpisując warte miliony
kontrakty. Z nożem jest podobnie. Mojego "Tlima"
dostałem w prezencie od żony i dzieci. Rozdzierając papier paczki nie byłem świadomy
niespodzianki, jednak kiedy dostrzegłem charakterystyczną rogową rękojeść ze srebrnymi
pinami - nogi się pode mną ugięły. Noże Tlima zawsze były dla mnie nieskrywanym,
ale i wydawało się nieziszczalnym marzeniem, godzinami na Internecie mogłem oglądać
kolejne dzieła, które zdecydowanie działały na moją wyobraźnię. No i nadeszła
w końcu chwila, kiedy mogę zacisnąć dłoń na rękojeści Mojego Własnego "Tlima".
Istnieje takie pojęcie jak sztuka użytkowa. Dla noży knifemakera nie widzę lepszego
określenia, wszak estetyka jak i sam "klimat" wykonania pieszczą zmysły,
zaskakując prze tym funkcjonalnością. Damastowa klinga wręcz wgryza się w cięty
materiał, a cięcia są czyste niczym od chirurgicznego skalpela. Pamiętam zaskoczone
miny przyjaciół, którzy z niedowierzaniem patrzyli na spadające włosy z mojego
przedramienia, które pokazowo goliłem tym właśnie nożem. Specyficzny design mojego
egzemplarza narzuca pewne schematy: z jednej strony klimaty indiańskie, z drugiej
- zdecydowanie nam przecież bliższe - słowiańskie, z czasów kiedy Słońce było
bogiem. Widok płomienia odbitego w klindze podczas pieczenia mięska w plenerze
naprawdę działa na wyobraźnię, po prostu nawet lepiej smakuje.
Nie
da się ukryć, że dla tego noża idealną scenerią jest dzika - niestety coraz częściej
w dużym nawiasie - przyroda, a sam nóż wydaje się wręcz być jej częścią. Jest
to mój ulubieniec, być może dlatego, że dostałem go od najbliższych, ale nie tylko.
Wiele prac, które nim wykonuję można by śmiało wykonać chociażby scyzorykiem znanej
szwajcarskiej firmy, może i nawet szybciej i bardziej wygodnie. Ale - wspomniany
scyzoryk pomimo wielu swoich atutów, to produkt taśmowy, jeden z wielu, natomiast
dzieła Tlima to niepowtarzalne egzemplarze, z których każdy ma w sobie "to
coś". Trzymając w dłoni taki nóż szacunek do makera narzuca się samoistnie,
czuć niemal zapach zmęczenia, jaki włożył on w wykonanie swojego dzieła ale i
smak zadań, którym w przyszłości z ogromną satysfakcją przyjdzie stawić czoła
tej pięknej, oprawionej w róg klindze. 2010-08-08 Jarosław
"jarul" Dulemba
Zobacz
również: -
Stal na noże (kali)
- Dlaczego stal
węglowa (Kangoo) - Skandynawek
w Bieszczadach (vrtel) - Tlim
skandynawopodobny FG (Sybir) - Bushcraft
FG (Vrtel) - Nessmuk FG (Vick) -
Noże survivalowe - co
to? (az) |