W
lipcu tego roku miałem przyjemność spędzić 7 dni w bieszczadzkich ostępach z tlimowym
skandynawkiem. Postaram się opisać tutaj moje wrażenia z tygodniowej wędrówki
po górach z tym ciekawym nożykiem u boku. Na początek dane
techniczne owego kozika: - dł. całkowita 20 cm
- dł. ostrza 9 cm
- gr.
ostrza 3 mm
- ciężar 70g
Ostrze
wykonano z hartowanej bainitycznie stali NC6. Rękojeść to kombinacja poroża renifera,
palisandra i orzecha. Nóż ma konstrukcję hiddentang. Na głowni położono ok. 7mm
wysokości szlif typu skandynawskiego, delikatnie złamany microbevelem. Był
to jedyny nóż, jaki wziąłem ze sobą na ten wypad, przemierzyłem z nim ok. 180
km bieszczadzkich błot, traw i ścieżek, wyjątkowo tylko korzystając ze znakowanych
szlaków turystycznych. W związku z tym, że nóż na wielkoluda nie wygląda miałem
poważne obawy, czy podoła on stawianym mu przeze mnie zadaniom, zwłaszcza że nie
wziąłem ze sobą siekiery ani większego noża/maczety, starając się zminimalizować
wagę noszonego sprzętu.
Obawy
moje okazały się płonne. Czasami brakowało mi czegoś do przerąbania grubszej belki
ale nie była to czynność niezbędna - grubą gałąź można przepalić sobie w ognisku.
W zamian za brak magicznego zapasu mocy dźwigałem na plecach pół kilograma mniej
żelastwa, co po kilku dniach wędrówki zdecydowanie doceniłem. Po
pierwszym obmacaniu darowanego mi przez Tlima do testów noża daleki byłem od zachwytu.
Ot, zwykły kozik, przypominający mi ten noszony przez Kwicoła na szyi w "Janosiku".
W dorobionej przeze mnie skórzanej pochewce nabrał jeszcze bardziej przaśnego
wyglądu. Zalety noża doceniłem dopiero na szlaku, a raczej
poza nim. Mały, lekki a jednocześnie mocny, dzięki niskiemu szlifowi, z precyzyjnym
czubkiem, którym można wygodnie operować, bardzo wygodną rękojeścią i łatwą do
naostrzenia stalą węglową.
Do
czego używałem Skandynawka? Najwięcej napracował się on w kuchni
polowej. Kroił pieczywo, warzywa, mięso. Otwierał konserwy, porcjował owczy ser
(bundz), strugał patyki i wyżywał się na hubie. Wydłubał też nabój od Mosina ze
stoków Chryszczatej. Po wszystkim wytarty o trawę lądował w swoim skórzanym futerale
i dyndając przy pasie biodrowym ruszał w dalszą drogę.
Zmienne
warunki atmosferyczne nie robiły na nim większego wrażenia, ewentualny rudy nalot
znikał po pokrojeniu kilku cebul do naszego podstawowego pożywienia - brei.
Impregnowana
żywicą rękojeść okazała się niewrażliwa na wilgoć, czy ostre słońce. Bardzo żałuję,
że nie dane było mi sprawienie tym nożem kilku rybek, bo zdaje się, że w tej konkurencji
spisałby się on rewelacyjnie.
Czy coś bym zmienił? Raczej niewiele, może tylko mniej wydatny sztych o profilu
droppoint, ułatwiający nabranie na klingę większej ilości różnej maści smarowideł
do chleba. Skandynawek to tani i prosty nożyk na włóczęgę,
na rybki, grilla, czy niedzielny spacer po lesie. Jeżeli komuś nie przeszkadza
węglówka, o którą trzeba troszkę zadbać to polecam.
22-07-2010 Karol Sęk (vrtel) |